EWA STACHNIAK
Gazeta Wrocławska

Gazeta Wrocławska

Z Ewą Stachniak, powieściopisarką, autorką światowego bestsellera “Katarzyna Wielka. Gra o władzę”, który trafił na listę 10 najlepszych książek historycznych ubiegłego roku za oceanem rozmawia Katarzyna Kaczorowska.

Odpowiada za rozbiory. Uwiodła nam króla. Ma w Polsce opinię erotomanki, satrapy w spódnicy, okrutnicy. Pruska księżniczka i jeden z największych władców Europy. Dlaczego napisała Pani powieść o Katarzynie II? 
– Najprościej mówiąc -zawsze istniała w mojej świadomości. W moim pierwszym opowiadaniu z 1994 roku opisuję jej portret, który wisi w warszawskich Łazienkach nad biurkiem Stanisława Poniatowskiego. W mojej powieści – “Ogród Afrodyty” – o Zofii Potockiej, też pojawia się Katarzyna, która z piękną Bitynką dzieliła dwóch kochanków: Poniatowskiego i Potiomkina. Te nitki przeplatają się od dawna, a ja muszę wiedzieć jak najwięcej o postaciach, które pojawiają się w moich książkach. Dlatego przeczytałam wspomnienia i Stanisława, i Katarzyny. Urzekły mnie zwłaszcza memuary carycy. 

Dlaczego?
– Bo jeśli ktoś widział ją jako władczynię, kobietę złą, okrutną, kierującą się w życiu wyrachowaniem, hipokrytkę…

Dodałabym jeszcze – kobietę zepsutą i niemoralną.
– Bardzo dużo tych negatywnych cech. A ja przeczytałam tekst napisany przez kobietę bardzo mądrą i bardzo interesującą, swoje wspomnienia kończącą przed zamachem pałacowym, który wyniósł ją do władzy. Zobaczyłam naprawdę intrygującą postać. Poznałam 14-letnią dziewczynkę przyjeżdżającą z Prus do dalekiej Rosji, nieznającą ani słowa po rosyjsku, emigrantkę, protestantkę, która musi zmienić wiarę i podjąć polityczną grę. 

A więc raczej gracz niż hipokrytka?
– Powiem tak: kiedy zaczyna się myśleć o Katarzynie jako o polityku, okazuje się, że to co nazywamy hipokryzją, okrucieństwem, w gruncie rzeczy jest przyczyną i skutkiem politycznych decyzji. Co więcej, na tle innych władców wygląda nie najgorzej. Henryk VIII Tudor zapisał się w historii jako wybitny król, ale jak chciał zmienić żonę na nową, to jej poprzedniczkę zwykle wysyłał na szafot. Katarzyna swoim kochankom głów nie obcinała, za to zabezpieczała przyszłość nie tylko im, ale i ich rodzinom. Kiedy jeden z nich, Mamonov, zdradził ją z jej najlepszą przyjaciółką, to kupiła im pałac w Moskwie i powiedziała “nie pokazujcie mi się więcej na oczy”, i to był koniec jej zemsty. 

“Hej Katarzyno, koronę carów, sen taki jak ten, może ci głowę ściąć. Kochanka trzeba ci takiego jak imperium…” – na pewno zna Pani tę piosenkę Jacka Kaczmarskiego.
– Oczywiście, ale my po prostu na Katarzynę patrzymy z pozycji kraju, który stracił przez jej mocarstwo swoją państwowość. Podobnie patrzą na nią Turcy i Tatarzy krymscy. Historia pisana z pozycji podbitego jest inna, niż ta, którą piszą zwycięzcy. Ale jeśli spojrzymy na nią jak na głównego menedżera korporacji zwanej carską Rosją, to Katarzyna była świetnym szefem. 

A ja myślałam, że pojętną czytelniczką “Księcia” Machiavellego. 
– Tak. Ale cały czas będąc lojalną wobec Rosji. Prusy miały o to do niej wielkie pretensje, bo liczyły na to, że nowa caryca będzie prowadziła politykę propruską. Cóż, Fryderyk bardzo się rozczarował.

Osobą, która wprowadza Pani czytelnika w świat carskiego dworu, jest młoda Polka, córka introligatora. Po śmierci ojca trafia pod skrzydła carycy Elżbiety i kanclerza Bestużewa. I zostaje szpiegiem, aspirującym do roli przyjaciółki niemieckiej księżniczki, co ostatecznie przynosi jej wielkie rozczarowanie. Zależało Pani na tym polskim wątku?
– Zawsze mi zależy na wprowadzaniu czytelników w świat zza żelaznej kurtyny, ziem nadal odciętych od świadomości kulturowej Zachodu. Owszem, są pasjonaci, są świetne biografie, slawiści, ale dla przeciętnego angielskojęzycznego czytelnika niuanse Europy Wschodniej, powiązania historii Polski i Rosji są historycznym mentlikiem. Tyle, że ja nie piszę dydaktycznych powieści…

… bo pisze Pani sensacyjnie. 
– Też, ale przede wszystkim nie opowiadam tych historii po to, żeby kogoś uczyć, ale żeby zainteresować. Opieram się na faktach, dokumentach, wspomnieniach. Nie wymyślam wydarzeń historycznych. Staram się przenieść czytelnika w świat odległy mu i postrzegany jako obcy. Wiem, że jak już w niego wejdzie, to ta obcość zniknie. 

Jak długo pracowała Pani nad dokumentacją do “Gry o władzę”?
– Pamiętniki Poniatowskiego i Katarzyny czytałam do “Ogrodu Afrodyty”. Mam całe pudła wszelakich materiałów dotyczących dworu carskiego. Zgromadziłam tam informacje o strojach, jedzeniu, zwyczajach. Przestudiowałam XVIII-wieczną medycynę. Zawsze co najmniej rok zajmuje mi praca z dokumentami, potem siadam i piszę, ale i tak nigdy nie znajduje się wszystkiego od razu. Powieść może też zakręcić w innym kierunku albo coś, co się początkowo wydawało bardzo ważne, wcale nie pasuje do fabuły.

Jest Pani emigrantką, wyjechała w 1981 roku do Kanady na stypendium po studiach na anglistyce. Była Pani obca tak jak Katarzyna, a jednak odniosła sukces.
– Bez względu na to, skąd się przyjechało, nie jest łatwo zostać pisarzem, którego książki się czyta. Oczywiście są pisarze, którzy mają szczęście i od razu ich pierwsza książka jest bestsellerem, ale na ogół jest tak, że trzeba napisać te trzy, cztery czy pięć. Każda zdobywa jakieś grono czytelników, aż w końcu ta jedna okazuje się celnym strzałem, jak to się mówi po angielsku the breakthrough book. Moja Katarzyna, tak jak jej historyczny pierwowzór, potrafiła się przebić. W Kanadzie była na liście bestsellerów przez wiele miesięcy, a to oznacza, że bardzo wielu czytelników. 

I ludzie zobaczyli, że przed “Grą o władzę” były też inne?
– Tak, teraz świetnie się sprzedaje moja pierwsza powieść, której akcja dzieje się w przedwojennym Wrocławiu. A wracając do pani poprzedniego pytania – czy emigrantowi jest trudniej? Nie sądzę. Moja pierwsza książka dostała prestiżową nagrodę i miała dobre recenzje, więc nie miałam poczucia, że piszę do szuflady, bo chyba jest to najgorsze, co – moim zdaniem — może spotkać pisarza. W moim przypadku to układanie cegiełek było rozciągnięte w czasie. Każda książka pracowała na następną.

Jest więc Pani dzisiaj sławną pisarką?
– Nie mam pojęcia jak się mierzy popularność. Wiem, że jestem zapraszana na wszelakie festiwale i mam wielu czytelników.
Zapytam inaczej: pojawiają się wydawcy z konkretnymi propozycjami i mówią “a teraz mogłaby Pani napisać o tym”?
Nie aż tak, ale mój kanadyjski wydawca, który kupił od razu drugą część opowieści o Katarzynie, zwrócił się do mnie z pytaniem, czy mam pomysł na następną książkę. Odpowiedziałam, że mam. 

I?
– Wydawnictwo kupiło książkę bez tytułu i bez szkicu. I to jest ta różnica, że przy pierwszej trzeba było obchodzić wszystkich wydawców i słuchać opinii, że owszem, propozycja jest ciekawa, ale… Teraz nie ma już ale.

Co musi mieć w sobie postać historyczna, żeby Panią zafascynować?
– Do tej pory zawsze była to silna kobieta i zawsze emigrantka. Jak Zofia Potocka, piękna Bitynka, Greczynka, która musiała znaleźć w Polsce swoje miejsce. Jak Katarzyna II, 14-latka ze Szczecina, która zasiadła na tronie Rosji. Czasem pojawia się też osobisty wątek. 

Coś Panią łączy z Katarzyną?
– W pewnym sensie tak. Rodzina mojej mamy, tak jak i mojego ojca, pochodzą z byłego zaboru rosyjskiego. Jeden z moich dziadków był w armii carskiej. Do dzisiaj mam srebrną papierośnicę, na której cyrylicą jest wygrawerowane jego nazwisko – to podarunek na odejście z armii, jeszcze sprzed rewolucji. Babcia chodziła do rosyjskiej szkoły. Opowieści dziadków zawsze dotyczyły zaboru rosyjskiego, a Katarzyna była w pewnym momencie carycą mojej rodziny. Poza tym fascynował mnie jej obraz, który zamówił Poniatowski. Wie pani, że nawet wtedy kiedy go uwięziła, pisał o niej w swoich pamiętnikach bardzo pięknie. 

Kochał ją?
– Tak, kochał, ale tę kobietę, którą opisałam w mojej pierwszej powieści. Chciałam oddzielić od siebie te dwie Katarzyny – młodą dziewczynę walczącą o przetrwanie na dworze od władczyni, która dzierżyła władzę przez 30 lat i pod wpływem tej władzy bardzo się zmieniła. 

Każda władza zmienia. Elżbieta Tudor została Królową-Dziewicą. 
– W Rosji tradycja caryc była zupełnie inna. Poprzedniczka Katarzyny miała tak wielu kochanków, że ona, Katarzyna, akurat na jej tle wypada dość skromnie. Szczerze mówiąc, wypada skromnie również na tle panujących mężczyzn. Ale jesteśmy niewolnikami stereotypów. 60-letni mężczyzna, który jest bardzo bogaty, bardzo wpływowy i ma romans z 20-letnią dziewczyną, nie budzi większego zdziwienia. 60-letnia kobieta, bardzo bogata i bardzo wpływowa, która ma romans z dużo młodszym od siebie mężczyzną jest…

Oczywiście zepsuta. Przyjmuje Pani perspektywę feministyczną?
– Tak. Historia była i jest pisana z perspektywy mężczyzn. Mówiłam już, że brakuje mi europejsko-wschodniej perspektywy na Zachodzie. Ale brakuje mi też spojrzenia na świat i jego historię z pozycji kobiety. Dlatego opisałam świat z pozycji 14-letniej księżniczki, która przyjeżdża do obcego, nieznanego jej świata. Kończy się dla niej dzieciństwo. Przyjeżdża na dwór, gdzie nikogo nie zna i musi sobie poradzić w miejscu pełnym nieżyczliwych oczu i uszu.

Dlatego dała jej Pani powierniczkę?
– Katarzyna miała wokół siebie zaufanie osoby. Potrafiła zjednywać sobie ludzi. Ale ja chciałam pokazać, w jaki sposób oddziaływała na innych. A charyzmę najlepiej pokazać na osobie, która się tej charyzmie poddaje. 

Pani narratorka, Barbara, jest zakochana w Katarzynie.
– I opiekuje się nią, traktuje jak młodszą siostrę, którą trzeba chronić z narażeniem życia. Przecież gdyby przewrót pałacowy się nie udał, to byłby to koniec Katarzyny, Orłowów, mojej wymyślonej Barbary. 

Która bardzo późno zaczyna rozumieć, że nie istnieje coś takiego jak przyjaźń z władczynią. 
– Bo nie widzi do końca różnicy pomiędzy światem publicznym i prywatnym, w których to słowo ma zupełnie inne znaczenie. |
Mario Puzo napisał powieść o rodzinie Borgiów. I okazało się, że fabularyzowane opowieści o historycznych postaciach świetnie do nas przemawiają, bo te postaci nie są podręcznikowymi notkami, ale kochają, nienawidzą, zdradzają, mordują, płaczą.
Hm, to chyba naturalne, że historię chcemy śledzić z ludzkiej perspektywy. Ja na przykład w większości muzeów pałacowych mam problem.

Bo?
– Zobaczę salę tronową, ale nikt mi nie pokaże, którędy chodzili służący, gdzie były łazienki, toalety. A ja bym chciała wiedzieć, jak wyglądało życie w tych pałacach. Takie szczegóły determinują naszą świadomość, decydują o wyborach. Czy myśląc o historii narodów zastanawiamy się, jakie znaczenia dla ich władców miała pozycja kobiety, jej życie seksualne, ciąża, wychowanie dziecka? Przecież każda ciąża mogła być wyrokiem śmierci.

Anna Boleyn za urodzenie córki i poronienie syna zapłaciła głową.
– Henryk chciał mieć dziedzica, następcę tronu. Ale ta sytuacja pokazuje, czym w istocie była polityka kobiecego ciała, jak to ciało było wykorzystywane w polityce. Wracając do bohaterki naszej rozmowy – Katarzyny – dziecka, które miała z Grigorijem Orłowem nie dało się już podsunąć jako potomka następcy rosyjskiego tronu. Więc mały Aleksej musiał tuż po porodzie zniknąć z pałacu i to z pałacu, w którym wszyscy szpiegują. W mojej powieści to dziecko wykrada Barbara, w rzeczywistości zrobił to ktoś inny.

Czuje się Pani detektywem historycznym?
– Bardzo lubię doszukiwać się treści między wierszami. Zawsze mam bardzo dużo pytań. Kiedy jestem w pałacu, pytam, co bym zobaczyła, gdybym weszła do niego wtedy, kiedy żyli moi bohaterowie? Wybieram szczegóły z pamiętników, listów, biografii i wplatam je w kanwę powieści. Czytałam o tym, że w Pałacu Zimowym było dużo kotów. Ale co to znaczy, że było ich dużo? Oczywiście mogłam po prostu napisać zdanie “W Pałacu Zimowym było bardzo dużo kotów”. Ale wolę pokazać, że ktokolwiek wchodzi do mojego Pałacu Zimowego, włącznie z Barbarą, natyka się na nie wszędzie. I na pieszczochy w sypialni Elżbiety, te oswojone przemykające się pałacowymi korytarzami i na dzikusy żyjące w piwnicach. 

Ile razy była Pani w Rosji?
– Tylko raz, zrobiłam wizję lokalną. Wiadomo, że Pałac Zimowy, w którym mieszkała Katarzyna, spłonął, że ten, który widzimy, to jego dużo późniejsza wersja. Ale jest Peterhof, Carskie Sioło, jest Twierdza Pietropawłowska, Admiralicja, jest Newski Prospekt i Newa. Wiem dokładnie, ile czasu zajmuje pokonanie konkretnych odległości, z Pałacu Letniego, w którym rodziła Katarzyna, do Zimowego jest 10 minut. Zapisuję wszystkie drobiazgi. Wącham kwiatki w ogrodzie, sprawdzam, co rośnie w rowie. 

W Peterhofie spacer z pałacowego ogrodu prowadzi wprost do morskiego brzegu. Piotr Wielki z okien pałacu widział Zatokę Fińską. To robi wrażenie również dzisiaj.
– Piotr Wielki dlatego postawił tam swoją nogę, choć klimat nie najlepszy, bagna, straszne ilości komarów, bo to strategicznie szalenie ważny kawałek ziemi. 

Poczuła Pani tam, w Rosji, emocje swoich bohaterów? 
– Trochę tak, nie miałam wtedy pewności, kto będzie narratorem i kim będą te postaci. Dużo czasu spędziłam w pawilonie Montplaisir w ogrodach Peterhofu, w którym Poniatowski i Katarzyna spędzili swoje ostatnie dni przed jego ostatecznym wyjazdem do Polski. Czasem starałam się gdzieś przycupnąć, by chłonąć jak najwięcej nieuchwytnej aury miejsca. Ale były też miejsca, które mnie bardzo zaskoczyły i wpłynęły w efekcie na powieść. 

Co na przykład? 
– Wiedziałam, że moja narratorka będzie mieszkać na Wyspie Wasiljewskiej, bo tam mieściła się Akademia Nauk, skąd jej ojciec, pałacowy introligator, brał książki do oprawy. I jak już dotarłam na tę wyspę, to poszłam też do Kunstkamery. 

No to jest Pani odważna, ja nie poszłam.
– Chyba raczej ciekawska. Wiedziałam, że to było pierwsze muzeum, że założył je Piotr Wielki. Tylko, że jak weszłam i zobaczyłam te stojące na półkach słoje ze zdeformowanymi, potwornie zniekształconymi płodami ludzkimi, aż usiadłam. 

Z szoku?
– Też, ale poczułam, że w mojej powieści coś musi się w tym miejscu zdarzyć. Muzeum istniało od czasów Piotra Wielkiego. Wiedziały o nim wszystkie matki, wiedziała Katarzyna. I musiały się strasznie bać. Ciąża i poród niosły wtedy ze sobą same niebezpieczeństwa, a tu jeszcze takie okropności i wielki napis, że to matka jest za nie odpowiedzialna, bo jak się będzie bała, to właśnie takie dziecko urodzi.

Śni się Pani czasem Katarzyna?
– Śni mi się jej perspektywa, jej spojrzenie na rzeczywistość, jakieś poczucie władzy, zupełnie jakbym nią była. Te sny są bardzo mgliste. Nigdy nie mam poczucia konkretnego ciała, ale jest poczucie świadomości osoby o nieograniczonej władzy, która jest nieograniczona tylko teoretycznie. Katarzyna doskonale wiedziała, że władca absolutny nie ma władzy absolutnej, musi rządzić w ramach parametrów społeczeństwa, w którym działa.

Jaką cenę zapłaciła Katarzyna za bycie władcą?
– Nie była szczęśliwa. Jej największą miłością był Potiomkin, ale ponieważ oboje kochali władzę po swojemu, po dwóch burzliwych latach w których ze sobą walczyli o to kto ważniejszy, zdecydowali się na otwarty związek. Kochali się całe życie, mieli do siebie zaufanie, ale każde z nich miało swoich kochanków. Co ciekawe, Katarzyna miała zawsze nadzieję, że ten kolejny będzie ostatnim, że się przy nim zestarzeje. 

Lubi Pani któregoś z nich?
– Najmniej ostatniego, Platona Zubowa, a najbardziej Saszę (Aleksandra) Łanskiego. Była dla niego nauczycielką życia, a on przywracał jej młodość. Kiedy umarł, a miał wtedy jedynie 26 lat, wpadła w taką depresję, że Potiomkin bał się o Rosję. Gnał w sto koni z południa, żeby ją z tej depresji wyciągnąć. A jak dojechał, to tylko powtarzał “ja ci nie pozwolę umrzeć, ja ci nie pozwolę za nim pójść”.

Czyli tak naprawdę była kobietą?
– Tak, a my tego nie widzimy. Nie myślimy o niej jako o kobiecie, a przecież była matką – nie najlepszą, była babką – wspaniałą. Jej macierzyństwo było trudne, zresztą nie mogło być inne – zabierano jej dzieci zaraz po porodzie, nie miała z nimi prawie żadnego kontaktu. Ale za to z wnukami wielka caryca Katarzyna kładła się o godzinie piątej po południu na podłodze i to był święty czas zabawy. Aleksandrowi pisała książki, projektowała jego ubrania. Powiem tak: nie tylko, że nie widzimy w niej kobiety, nie widzimy w niej też człowieka.

Semiramidę Północy sprowadzono do rozbuchanej erotycznie nimfomanki?
– Och ta poniżająca ją, okropna satyra, do dzisiaj powtarzana potwarz o seksie z koniem. W tamtym czasie Anglicy i Francuzi mieli bardzo silną tradycję satyry politycznej, mocno seksualnej i szczególnie okrutnej wobec kobiet. Ta historia z koniem jest wymysłem francuskich pamflecistów. Z tych samych źródeł wyszła opowieść atakująca Marię Antoninę, oskarżająca ją o to, że gwałciła własnego syna. Katarzyna ma u nas czarną legendę, ale masowy odbiorca historii nie widzi, że rozbiory nie były jej wcale potrzebne. Już przed jej panowaniem Polska była całkowicie zależna od Rosji. Zgadzając się na rozbiory Katarzyna dzieliła się swoimi wpływami z Prusami i Austrią, bo potrzebowała ich poparcia dla wojny z Turkami. Niektórzy historycy uważają że rozbiory były jej dużą polityczną porażką, że straciła na nich więcej niż zyskała. Dziwnym trafem, w naszej historii, to ją winimy a nie Fryderyka Wielkiego.

Lubi ją Pani?
– Lubię, co nie znaczy, że zawsze pochwalam. W głębi duszy jestem jak moja Barbara. Wiem, że z władcą można się przyjaźnić tylko do pewnego momentu, pewnej bariery się nie przekroczy. Wielka Caryca Katarzyna mi na to nie pozwoli. 

Wielka caryca–Gazeta Wrocławska